GymBeam
www.warhouse.pl

Koniec jarmarku

Dobiegł końca krajowy festyn o nazwie „Euro 2012”. Choć fanatycy gremialnie zbojkotowali udział w narodowej hucpie, nie sposób było nie zauważyć tego, co działo się na terenie całego kraju. Jak pod kątem kibicowskim wyglądał turniej? Lepiej, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Na każdym froncie wypadliśmy nienajgorzej, a i bez naszego udziału wydarzyło się sporo ciekawego.

Na pewno numerem jeden całych mistrzostw był mecz Polska – Rosja w Warszawie, który przez długie tygodnie zagościł (i wciąż gości) na ekranach monitorów na całym świecie. Uliczne walki, ustawki, improwizowane starcia spontanicznych koalicji małych ekip, mnóstwo walczących Januszów, pikniki z trąbkami okładające policję… Stara rycina „Poland – First To Fight” nigdy nie była tak aktualna. Oczywiście jak zwykle popis dali politycy, którzy pozwolili na marsz Rosjan, kilku osobom otworzyły się też oczy na rzeczywistość – rzeczywistość, która od zawsze brutalnie krzyczy: „jak nie my ich, to oni nas”. Pobici piknikowcy zdali sobie sprawę, że wyplenienie ze stadionów chuliganów wpędza ich w poważne tarapaty, gdy dochodzi do starć z chuliganami z zagranicy. Zagraniczni obserwatorzy, jeszcze raz mogli się dokładnie przyjrzeć czym jest słowiańska fantazja, natomiast Rosjanie – jak dużo dzieli ich od naszego poziomu kibicowskiego.

Ten zresztą udowadniany był wielokrotnie – w wielu polskich miastach, gdzie zagraniczni chuligani boleśnie przekonywali się, że Polska potrafi powitać nawet najbardziej wojowniczych gości. Plus i szacunek dla Chorwatów, czy Rosjan za postawę zostawiającą daleko w tyle hiszpański, czy włoski piknik, jednakże pewnej różnicy poziomu zwyczajnie nie przeskoczą. Z drugiej strony – chorwacka, kompletnie beztroska, wojowniczość na rynku w Poznaniu musiała wzbudzić szacunek. Odbicie bez większych problemów kolegi z rąk policji i całe zamieszanie rynkowe pokazało, że Modric i inni piłkarze przywieźli ze sobą dość kumatą ekipę. W ich grupie była jeszcze Irlandia, zupełnie inna, ale też pozytywna.

Irole bowiem mieli niesamowity, unikalny doping, którego próżno szukać u innych, zdecydowanie lepszych piłkarsko ekip. Nawet ucho fanatyka zaprawionego w ligowych bojach musiało docenić przeszywającą balladę na koniec pogromu przyjętego od Hiszpanów. Irlandczycy w pozytywny sposób bawili się również na mieście, choć ich ekipa to mieszanina Januszów i rodzin z dziećmi. Nawet w takim piknikowym stylu da się jednak robić dobry doping i to właśnie za doping należą im się miłe słowa.

Niestety inaczej kwestia wyglądała w przypadku rodzimych Janków, którzy ewidentnie nie radzili sobie z organizacją śpiewów. Zauważyły to nawet media, a za ich pośrednictwem także tępiący nas od lat PZPN. Prawdziwie komiczne stały się starania Tomasza Zimocha o uszycie flagi sektorowej (za 45 tysięcy, same barwy, kompletnie przepłacona), jednak istną bombą dla prawdziwych fanatyków była wiadomość o… telefonach PZPN-u gorączkowo poszukującego prowadzącego doping. Prowadzone były także rozmowy z wrocławskimi „kibolami”, by ci pomogli podczas meczu z Czechami. Oczywiście wcześniejsza, pojawiająca się w okolicach 2010 roku propozycja, by OZSK ogarniało oprawy i doping na kadrze była przez PZPN konsekwentnie ignorowana.

Nie wspominamy już o innych atrakcjach, na które rytmicznie trafiały wszystkie zagraniczne ekipy. Na tym „polu” pozostaliśmy bezkonkurencyjni. Wygląda więc na to, że Mistrzostwa Europy, choć ominęły nas mecze, wypadły całkiem nieźle. Polscy fanatycy mają się czym pochwalić, a dominacja w świecie kibicowskim potwierdzana podczas występów polskich klubów w europejskich pucharach, także na Euro znalazła swoje odzwierciedlenie na ulicach.